Przyczynek do tropu innej transcendencji
Debiut
gdańskiego pisarza z 1987 roku nie cieszył się początkowo zbyt obszerną
recepcją; dopiero za sprawą entuzjastycznych recenzji Błońskiego „Weiser
Dawidek” wkroczył w regularny obieg czytelniczy, stając się niedługo potem – o
ironio – pozycją nie tylko szeroko dyskutowaną, ale wręcz kultową, o czym
zresztą świadczą liczne jego wznowienia i wydania w następnych latach.
Na
poziomie podstawowym (bez względu na pozornie normatywne ciążenie tego terminu)
„Weiser...”, mówiąc najogólniej, stanowi powieść o czasie utraconym; o
utraconym bezpowrotnie raju dzieciństwa, wobec którego zarówno pamięć, jak i
język mogą eksponować wyłącznie własną ułomność. Ten, kto mówi, nie może
wypowiedzieć się jasno: arkadia sprzed lat traci kolor i zapach, gubi się we
własnych wątkach, jest niedokończoną i niewyjaśnioną historią, opowieścią, w
której trudno odnaleźć równowagę pomiędzy prawdopodobnym i niemożliwym, powiedzianym
i niewyrażalnym. Wydaje się, iż jedyną kontrą wobec niedefiniowalności własnych
dziejów pozostaje praca archiwisty, jednak ta retardacyjna figura nie przynosi
pożądanych efektów, a wprowadza jedynie dodatkowy zamęt: na planie wydarzeń
narrator zarówno „uczestnicy” w snutej opowieści, jak również się od niej
dystansuje, jest wewnątrz niej, starając się poddać ją jednocześnie logice Aufhebung, jakiegoś uchylenia, spięcia w
dyskursywną klamrę „opowiedzianego”. Wydarzenie jednak opiera się symbolizacji,
a historia niebezpiecznie balansuje pomiędzy realnością a ułudą, jakby w zapowiedzi
własnej katastrofy. Ta ostatnia bowiem, jako fenomen, pojawia się zarówno w
punkcie wyjścia, jak i w punkcie dojścia, organizując niepewny porządek tekstu,
stając się wręcz warunkiem jego możliwości. Huelle nie eksponuje jednak nagiej
melancholii, próbuje ją raczej rozsadzić, zaprzeczyć jej, jakoś uporządkować, w
czym ponosi, rzecz jasna, całkowitą, zamierzoną klęskę. Nie mogło być inaczej –
ruch jego myśli, krążąc wokół wydarzeń niezapomnianego lata, przypomina raczej
fatalną spiralę, bezradną w obliczu własnej, podanej tylko w domyśle,
koherencji.
Interesuje
mnie jednak inny aspekt tej powieści, owo spięcie, zakłócenie, którego osią
pozostaje tytułowy Weiser. Należy zapytać więc o status tajemniczego chłopaka,
o jego inność i wewnątrztekstowe prefiguracje, które – na zasadzie antycypacji
– konstytuują wszystkie dokonane
relacje, z całą ich nieuchwytnością i rozproszeniem.
Przede
wszystkim: ślad transcendencji. Weiser jest opowieścią, śladem pogrążonej w
wykrzywionej przez czas arkadii. Przywołując obraz utraconego dzieciństwa,
narrator spogląda na bliznę, którą pozostawił na jego nodze tajemniczy kolega: „Wszystko,
co widziały wtedy moje oczy i czego dotykały moje ręce, wszystko to zawiera się
przecież w bliźnie powyżej pięty, długiej na centymetr, szerokiej na pół,
bliźnie, której dotykam palcami, kiedy gubię wątek albo zastanawiam się, czy
tamto wszystko było prawdziwe, tak jak prawdziwa była nasza brukowana kocimi
łbami ulica, sklep Cyrsona, dymiąca masarnia i koszary, obok których grywaliśmy
w piłkę, lub kiedy ogarniają mnie wątpliwości, czy wszystko to nie było snem
chłopca o własnym dzieciństwie albo o groźnym nauczycielu przyrody M-skim i
nienormalnym, opętanym przez dziwne manie wnuku Abrahama Weisera – krawca”. Centralna
figura opowieści nigdy nie jest w pełni obecna; już zawsze pojawia się w swojej
słabej, zubożonej wersji, zawsze w postaci śladu, zapośredniczenia – rzecz
jasna, ta skończoność stanowi źródłową cechę planu retardacyjnego, charakteryzuje
pozycję dystansu oraz umożliwia pracę archiwisty. Krótko: kontaminacja stanowi
warunek dokonanego istnienia – o Weiserze można mówić wyłącznie w kategoriach
mitu, przekazu, tajemniczego zapośredniczenia, jest on wspomnieniem, które w
ostatniej instancji nie może nawet zidentyfikować własnego statusu.
To
swoiste zamroczenie odysła do interesującego mnie problemu: czy w czasie
utraconym istnieje jakiś trop nieuchwytnego porządku, mitycznego in illo tempore? Czy z całą swoją
tajemniczością i zakryciem Weiser, na tle pojawiających się wątków owych wakacji
wczesnych lat pięćdziesiątych, odgrywa jakąś nadrzędną rolę? Z pewnością tak
jest, jednak warto przyjrzeć się temu bliżej.
Na
planie „wydarzeń” Weiser stanowi figurę zewnętrzną wobec grupki trzech
przyjaciół – Pawła, Szymka i Piotra: zdecydowanie odcina się od chłopaków, nie
uczestniczy w ich zabawach, nie towarzyszy w ich doświadczeniu lata; pozostaje
jednak z nimi w ścisłym związku dominacji. Wkrótce organizuje ich wolny czas i
pochłania do reszty swoimi nadnaturalnymi zdolnościami, przyciąga ich na mocy
własnej tajemniczości. Nie jest jednak Weiser jedyną taką figurą zewnętrza – może
z powodzeniem zostać skonfrontowany z
miejscowym proboszczem oraz pacjentem zbiegłym ze szpitala
psychiatrycznego. I właśnie w tej triadycznej konfigruacji ujawnia się punkt
pęknięcia powieści, na tle którym debiut Huelle ujawnia całą swoją dyskursywną atrakcyjność.
Probosz, Żółtoskrzydły oraz Weiser prezentują bowiem trzy warianty transcendencji,
kolejno: (1) w ramach „oficjalnego”, instytucjonalnego porządku religijnego,
(2) w wersji heretyckiej, będącej wynikiem porażki Rozumu wobec źródłowej
tajemnicy wiary oraz (3) w aspekcie poszukiwania autoryzacji tej podstawowej
tajemnicy poza sferą sacrum. Warto
dopowiedzieć, iż żywioł wszystkich trzech figur ma charakter mizantropijny:
ksiądz ex catedra nawołuje do
nawrócenia, szaleniec w swoich quasi-biblijnych tromtadracjach wieszczy rychły
upadek ludzkości, natomiast Weisera interesują broń oraz wybuchy, zupełnie
jakby ten (negatywny) charakter mistycznej refleksji próbował przerzucić na
poziom społecznej praxis. W przeciwieństwie do swoich adwerszarzy, tajemnica
Weisera nie ulega jednak usymbolicznieniu, jest nieczytelna – nie można jej
wytłumaczyć kontekstem kulturowym jak w przypadku proboszcza czy szaleństwem
Żółtoskrzydłego; to dopiero archiwista próbuje ją jakoś przyswoić, już po
tajemniczym zniknięciu auktorialnej figury Dawida, już po-czasie i historii, szukając
o nim informacji w urzędniczych księgach, a wreszcie – usilnie zbierając
wskazówki wśród dotkniętych afazją świadków jego obecności, uczestniczących w
minionych wydarzeniach sprzed lat. Nie mogąc jednak nijak potwierdzić swoich
przypuszczeń, narrator popada w obsesję, która całkowicie unieważnia melancholijny
ładunek utraconego czasu; wkrótce istnienie Dawida zostaje sproblematyzowane, a
towarzysząca temu rozmyciu wątpliwość – w swojej językowej artykulacji – zbliża
się do religijnego wyznania winy: „Wierzyłem więc, ale nie do końca. Ufałem,
ale nie w pełni”. Retardacyjne wstawki sytuują narratora w roli zagubionego apostoła,
tęskniącego za niegdysiejszą, zbawczą obecnością proroka.
Ostatecznie
prorok odchodzi w nieznanym kierunku, może do własnego królestwa. Co po nim
pozostaje? Oczywiście – obietnica paruzji. Ponowne przyjście realizuje się w materii
tekstu, w pracy zawodzącej pamięci. Jako powieść, „Weiser Dawidek” Pawła Huelle
to nie tylko wyprawa w głąb własnego dzeciństwa na przekór coraz większemu
ciśnieniu, ale przede wszystkim celebracja istnienia tego-który-był, innego
rodzaju transcendencji, bez względu na jej destruktywny, fatalny charakter.
/K.S